Dziś w zaciszu jednego z apartamentów przy paryskim Square d’Orléans, wspominamy człowieka, który stał się głosem Polski – w czasach, gdy Polski na mapach nie było. Dziś mija 176. rocznica śmierci polskiego pianisty i kompozytora Fryderyka Chopina.
Chopin przyjechał do Paryża w 1831 roku jako 21-letni geniusz, uciekając przed rosyjskim zaborcą. Stolicę Francji zastał pełną artystów i możliwości. To tutaj, w tym tyglu romantyzmu, jego muzyka dojrzewała, stając się coraz bardziej mistrzowska i osobista.
„Tutaj mam pierwsze krzesło między wszystkimi artystami” – pisał do przyjaciela. I rzeczywiście – paryskie salony roiły się od wielbicieli jego talentu. George Sand, która stała się jego towarzyszką życia, tak opisywała jego grę: „Czasami wydawał mi się wyniosły, a potem nagle serce mi pękało od tej muzyki pełnej cierpienia”.
Chopin w Paryżu stworzył swój najdojrzalszy warsztat – większość arcydzieł, które dziś znamy, powstała właśnie tam. Jego preludia, nokturny i ballady niosły w sobie jednak nie tylko piękno, ale i ból. Były elegiami dla ojczyzny, modlitwą bez słów.
Gdy zmarł 17 października 1849 roku, cały artystyczny Paryż okrył się żałobą. Na pogrzebie w kościele La Madeleine zagrano fragmenty jego własnego Requiem. Spełnione zostało także jego ostatnie życzenie – serce kompozytora wróciło do Polski, do kościoła Świętego Krzyża w Warszawie.
Dziś, gdy w Paryżu szukamy jego śladów, znajdujemy nie tylko tablice pamiątkowe. Znajdujemy echo muzyki, która przetrwała wieki – delikatnej jak paryska mgła, a zarazem niezniszczalnej jak polski duch. Chopin pozostaje wiecznym emigrantem, którego serce zawsze biło dla ojczyzny.
Opr. Kurier Paryski (DS), fot. Waldemar Roszczuk
